O pięknej Isabeli – czyli kolejna cześć opowieści o naszym pobycie na Galapagos. To już ostatnia wyspa, którą odwiedziliśmy, ale nie koniec wyprawy.
Zapraszamy do przeczytania relacji.
Isabela – pierwsze wrażenia
5 luty. Dotarliśmy na wyspę Isabela. To moja absolutna faworytka – piękna i dzika. Miasteczko oddalone jest od portu o około pół kilometra. Z hotelu (hostal Villamil – polecamy) przysłano po nas taksówkę (bez dodatkowych opłat). Miasteczko to dużo powiedziane.
Puerto Villamil to bardziej wioska ciągnąca się wzdłuż pięknych plaż. Główna ulica nie ma nawet asfaltowej nawierzchni. Turystów tu prawie nie ma. Nieliczni którzy tu dotarli to w większości surferzy. To nadaje wyspie bardzo hippisowski, luźny klimat. Restauracji jest tu niewiele i nie są zbyt wyszukane.
My wybieramy bar prowadzony przez rodzinę. Miły, otyły pan po 60-tce dogląda stolików i zabawia nielicznych gości. Młody ciemnoskóry kucharz Eliot zagaduje do nas całkiem niezłą angielszczyzną. Obaj droczą się ze sobą. Jedzenie nie jest jakieś szczególnie smaczne, ale atmosfera super. Najedzeni idziemy popływać. Plaża jest bajeczna, kilka kilometrów złotego, miękkiego piasku. Woda turkusowa. Długi odcinek od brzegu jest płytko, ale za to fale są duże. Cieszymy się nimi jak dzieci.
Odświeżeni kąpielą ruszamy na poszukiwanie flamingów. Tuż za naszym hotelem jest pierwsze płytkie jeziorko gdzie widzimy 4 ptaki, są jednak dość daleko. Dalej ścieżką i pomostami idziemy do kolejnych miejsc gdzie można je zobaczyć w bardzo bliskiej odległości.
Droga niespodziewanie zawiodła nas do ośrodka gdzie rozmnaża się żółwie, które następnie w wieku 6 lat wypuszczane są na wolność. Wycieczka po tym miejscu odbywa się z przewodnikiem i kosztuje 10$. Już od wejścia widzimy, że zwierzęta są bardzo przejęte swoją rolą. Na naszych oczach kopulowały 2 pary, postękując i trąc się skorupami. A podobno sezon godowy dla żółwi to grudzień, ale czego się nie robi dla przetrwania gatunku.
Tą samą ścieżką wracamy do osady. Bary przy plaży kuszą hamakami, oferują pyszne soki świeżo wyciskane, mój ulubiony smak to marakuja. Drinki serwowane są dopiero po 18.00. Pijemy słodką Isla Isabela na bazie tequili i amaretto. Pełny chillout.
Wycieczka Los Tunelos
6 luty. Wstajemy rano. Dziś jedziemy na wykupioną w lokalnym biurze podróży wycieczkę – Los Tunelos. Do portu dowożą nas autem terenowym. My jedziemy „na pace” (co za radocha!). Wycieczka obejmuje zwiedzanie lądu i snurkowanie. Cały sprzęt i pianki do nurkowania zapewnia organizator.
Najpierw wpływamy w płytką zatoczkę, którą tworzą labirynty zastygłej ławy. Przybrała tu ona rozmaite formy – wysepki rożnej wielkości i tuneli zalanych częściowo wodą, które wyglądają jak mosty. Na skałach rosną 3 rodzaje kaktusów i małe drzewka. Połączenie czarnych skał, turkusu wody, błękitu nieba i zieleni roślin robi niesamowite wrażenie.
W przejrzystej wodzie pływają ogromne żółwie, a na lądzie gniazdują głuptaki o niebieskich nogach. Kolejny punkt wycieczki to 2 snurkowania. Za pierwszym razem widzimy koniki morskie i mnóstwo dużych ryb. Mnie prąd znosi w ławice rybek „Dori”. Za drugim razem wchodzimy do wody w płytkiej zatoce.
Jest tu całe stado żółwi morskich. To niesamowite przeżycie obserwować jak te piękne i łagodne stworzenia skubią pod wodą algi. Większość osobników jest większa ode mnie. W wodzie poruszają się z gracją i dostojeństwem. Dla mnie pływanie z nimi to najwspanialsze przeżycie z Galapagos.
Potem podziwiamy duże rekiny odpoczywające w lawowych, zalanych wodą jamach. Budzą respekt. Przewodnik mówi, że one w zasadzie to nie lubią ludzkiego mięsa, wolą langusty i ryby – no prawie z nich wegetarianie ;). Jeśli kiedyś będziecie na Galapagos koniecznie musicie snurkować. Może to robić każdy, nie trzeba umieć pływać (niektórzy wchodzili do wody po prostu w kamizelkach ratunkowych), a przeżycia nieziemskie.
Po snurkowaniu jemy lunch na pokładzie. Wiem, że ryzykuje, ale jestem głodna (nie jedliśmy śniadania). Tym razem posiłek udało mi się zachować w żołądku. Prosto z wycieczki idziemy na prom na Santa Cruz. Z żalem żegnamy Isabele, tak jeszcze dziką, nieucywilizowaną.
Opuszczamy Galapagos
7 luty. Opuszczamy Galapagos. Wydostanie się z wysp nie jest jednak takie proste. Noc spędziliśmy w Puerto Ayora na wyspie Santa Cruz. Hotel Gloria – Galapagos Inn był niedrogi i całkiem przyzwoity (nawet mieliśmy widok na morze). Z czystym sumieniem możemy go polecić. Aby z miasteczka dostać się na lotnisko trzeba najpierw przejechać całą wyspę Santa Cruz. Można to zrobić na 2 sposoby: taksówką za 50$, lub autobusem za 5$ od osoby. My wybieramy opcje ekonomiczną.
Rozkładu nie ma. W hotelu recepcjonista twierdził, że pierwszy autobus jest o 6.30, na przystanku zagadnięty przeze mnie miejscowy mówi, że o 7.00. Samolot odlatuje o 10.00 wiec trochę się stresujemy. Finalnie autobus odjechał 7.20. Po drodze musieliśmy przepuścić żółwia, który akurat przechodził przez ulice. Jazda zajęła prawie godzinę. Potem jeszcze prom 1$, a na drugim brzegu kolejny autobusu 5$. O dziwo docieramy na samolot nawet przed czasem.
Teraz lot do Guayaquil, ale o tym już w kolejnej części.
Czekałam z niecierpliwością na opis wyspy (mojej imienniczki). Myślę, że w każdym z nas znajdzie się troszkę dzikości i piękności.
Opis fajny, zachęcający do zwiedzania. 👍
Tak z ciekawości, czy jesteś w stanie podać namiary na biuro, ew. inne sprawdzone biura z wycieczkami po Galapagos?