Iquitos- miasto w dżungli. Miasto dla zuchwałych.
Zapraszamy do przeczytania relacji.
Iquitos
8 luty. Iquitos. Lot z Limy do Iquitos trwa 2h. Nie prowadzi tu żadna droga lądowa, można się tu dostać się tylko rzeką lub samolotem. Pierwszy szok przeżywamy już po wyjściu z lotniska. W sekundzie otacza nas chmara taksówkarzy. Są natrętni niczym komary. Każdy chce nas zaciągnąć do swojej taksówki.
W końcu decydujemy się na moto taxi (jest taniej i zapowiada się zabawnie). Moto taxi to przerobiony zwykły motor na 3 kołowy pojazd z budą w której za kierowcą może jechać 2-3 osoby. To co wydawało się zabawnym pomysłem szybko mnie przeraża. Ruch jest tu straszny. Tysiące podobnych pojazdów, skuterów, pojedyncze auta i nawet czasem ciężarówki, wszystko to na drodze. Pasy jezdni są tu ignorowane. Wszyscy jadą kupą, gdzie kto się zmieści. Bezpardonowo zajeżdżają sobie drogę. Tylko światła respektują. Nie jest mi do śmiechu, za to Zbyszek przeszczęśliwy.
Kierowca samowolnie nadkłada drogi i staje niby przypadkiem, przed biurem podróży swojego znajomego. Oszołomieni dajemy się zaprosić do środka i po chwili kupujemy wycieczkę do dżungli na następny dzień.
Jakimś cudem docieramy w jednym kawałku do hotelu. Wieczorem idziemy coś zjeść. Turystów (zwłaszcza o tak jasnej karnacji jak nasza) właściwie tu nie ma. Budynki są zaniedbane, ludzie biedni.
Restauracji jest niewiele, ale karmią w nich smaczne i tanio. Jemy potrawy o których nie mieliśmy wcześniej pojęcia. Pijemy soki ze świeżych owoców nieznanych w Europie. Naszym ulubionym staje się napój z camu camu. Jego smak trudno opisać, trochę przypomina arbuza a trochę landrynkę, jest różowy i podobno ma dużo witaminy C.
Pomimo biedy ludzie są tu pogodni. Rozmawiam z kelnerką, która przyjechała tu 5 lat temu z Kuby. Mówi, że tu czuje się wolna.
Amazońska dżungla
9 luty. Amazonia. Rano idziemy do biura, w którym wykupiliśmy wycieczkę. Tu poznajemy pozostałych pięciu uczestników (w tym 2 Czeszki), oraz naszą przewodniczkę 21-letnią Marie.
Moto taxi zawozi nas do portu rzecznego. Tam przechodzimy przez bazar z lokalnymi produktami, głównie żywnością. Są tu przeróżne owoce i ryby. Można też kupić lokalny fast- food czyli grillowane larwy. Są super świeże, sprzedawczyni trzyma je żywe w misce z wodą i sukcesywnie nadziewa po 4 na patyk i grilluje. Wystarczy już tylko lekko posolić. Oczywiście próbujemy. Larwy są chrupiące i tłuste, całkiem smaczne (uwaga: zjada się je bez głów).
Potem przechodzimy przez niezbyt stabilne kładki na brzeg rzeki gdzie czeka na nas łódka. Jest to drewniana, wąska łódź z daszkiem, napędzana śrubą na silnik od kosiarki. Można na nią zabrać kilkanaście osób. Płyniemy z nurtem rzeki. W pewnym momencie widzimy jak kolor wody zmienia się z czarnego na brązowy, mało tego – widzimy nawet zmianę kierunku prądów – takie skrzyżowanie rzek. Od tego momentu to już Amazonka.
Brzegi rzeki porasta dżungla. Co jakiś czas widzimy osady. Domy są tu małe, drewniane, zbudowane na palach. Większość sprawia wrażenie, że zaraz się zawali. Tylko w niektórych osadach jest elektryczność. Powietrze jest tu czyste, czuć delikatny zapach kwiatów. Roślinność bujna, mocno zielona, nawet na wodzie unoszą się podobne do sałaty roślinki.
Mamy niezwykle szczęście, udaje nam się zobaczyć wyskakującego z wody rzecznego delfina. Jest różowy – to znaczy, że to osobnik dorosły, młode są szare.
Pierwszy przystanek to zwierzyniec – rodzaj małego zoo. Można tu z bardzo bliska zobaczyć zwierzęta z dżungli. Nosimy na rękach przeuroczego leniwca (tuli się jak niemowlę), bierzemy na ramie papugę, która liże nas po twarzy, a Zbyszkowi włazi na głowę, ja trzymam nawet małego kajmana i głaszcze anakondę (całkiem miła w dotyku).
Kolejny przystanek to ,,małpi gaj”. Tu w maleńkiej osadzie żyje mnóstwo małp. Są wolne i dzikie, ale nie boją się ludzi. Chętnie wskakują na plecy. Jedna z nich ugryzła Zbyszka w palec – jego wina bo wyciągnął rękę do zwierzątka gdy jadło owoce na drzewie (spokojnie -na rozpoczęcie szczepień przeciw wściekliźnie mamy 2 tygodnie). Oprowadza nas tu mały, 8-letni chłopiec, który woła małpy po imieniu i bawi się z nimi. Są tu ich 2 gatunki – większe brązowe z zakręconymi ogonami i jaśniejsze malutkie. To wspaniałe przeżycie obserwować zwierzęta w ich naturalnym środowisku, być między nimi.
W kolejnej osadzie idziemy na posiłek. Karmią nas ryżem, warzywami, rybą i mięsem aligatora. Naprawdę smacznie. Do tego posiłek jemy na tarasie z widokiem na Amazonkę i dżunglę. Jest cudownie. Chwilę też odpoczywamy w hamakach, a potem pływamy kajakiem po zakolu Amazonki. W tej osadzie są miejsca noclegowe. Warunki prymitywne, ale troje uczestników wyprawy postanawia tu zostać. Szczerze im zazdrościmy.
Do łodzi wsiadamy z przewodniczką i Czeszkami. Płyniemy już z powrotem do miasta. Po drodze łódź zatrzymuje się w kilku osadach. Wsiadają miejscowi. Wiozą ze sobą towary na sprzedaż – kiście bananów, jakieś nieznane nam owoce i dwa żywe koguty związane ze sobą za nogi. Jest egzotycznie.
Od jednej z kobiet kupujemy za 2 sole (czyli 2.3 zł) cała kiść malutkich (ok 5 cm), przepysznych bananów. Większość wcinamy od razu.
Kolejny postój to osada Indian. Wysiadamy tylko my i przewodniczka. Czeszki i tubylcy płyną dalej. Jesteśmy lekko skonsternowani. Z 7 turystów pozostało tylko nas dwoje. Zbyszek straszy mnie, że pewnie tu nas zjedzą. Na szczęście zamiast konsumpcji czeka nas lokalny śpiew grupki kobiet i dziewczynek oraz taniec do którego zostajemy wciągnięci. Po tańcach, zachęcają nas do kupienia pamiątek. Są tu dokładnie takie same suweniry jak w mieście (magnesiki, bransoletki, łapacze snów, torebeczki itp) tylko kilka razy droższe. Ja oczywiście nie mogę się oprzeć uśmiechowi małej, najwyżej 6 letniej Indianki i przepłacam za bransoletkę (wiem, wiem jestem za miękka). Mamy świadomość, że cały pokaz to komercja, robiona typowo pod turystów, ale i tak nam się podoba. To był ostatni przystanek.
Przewodniczka dzwoni po łódź, która niebawem nas zabiera. Potem w porcie w trójkę wsiadamy do mototaxi – jakim cudem ten motor dał radę przewieść nas i kierowcę naprawdę nie wiem. Mimo, że dzień był bardzo intensywny nadal mamy niedosyt. To było zaledwie „liźnięcie” Amazonii, ale rozbudziło w nas apetyt na więcej…
Naprawdę ciekawie opisy temat. Wielkie brawa 👏👏👏👏 dla autorki za odwagę zjedzenia tłustych robali.