Słońce, rajskie plaże, przejrzysta woda, lwy morskie i iguany. Zapraszamy do przeczytania relacji z wizyty na kolejnej wyspie archipelagu Galapagos.
Dzisiejszy artykuł przedstawia relację z pobytu na wyspie San Cristobal. Zapraszam do czytania.
Transfer promem z Santa Cruz na San Cristobal
2 luty. Galapagos. Dziś przepływamy na kolejną wyspę – San Cristobal. Przeprawa ,,promem”, którym jest zwykła łódź motorowa. Bilety po 30$ kupić można w licznych biurach podróży, potem jeszcze opłata portowa 1$, opłata za łódkę, która dowiezie cię na właściwy stateczek to kolejny dolar i jeszcze jeden za łódkę, która w porcie docelowym przewiezie cię na brzeg. Niby „one dolar” to nie dużo, ale to jednak irytujące jak na każdym kroku cię skubią. Nic to. Jak już przetrwałam podróż statkiem, tym razem udało się bez zwrotów jedzenia, to okazało się, że było warto.
San Cristobal – pierwsze wrażenia
San Cristobal to spokojna, urokliwa wysepka. Puerto Baquerizo Moreno gdzie mieszkaliśmy jest malutkie. Miasteczko sprawia wrażenie nastawionego bardziej na turystów amerykańskich niż Puerto Ayora, gdzie dominują goście hiszpańskojęzyczni. Panuje tu spokój. Turystów jest niewielu, a co za tym idzie również mniej jest restauracji, barów i sklepów, co bardzo nam się spodobało. To czego maja tu pod dostatkiem to niewątpliwie ogromna kolonia lwów morskich. Żeby je zobaczyć nie trzeba nigdzie chodzić, są w porcie, na miejskiej plaży, a czasem przedostają się na chodniki i ławki.
Po zostawieniu plecaków w hostelu (tu mieliśmy nawet apartament z kuchnią), poszliśmy na pobliską plaże. Piasek jest tu wielokolorowy, ostry, złożony z bardzo drobnych okruchów muszli i koralowców, woda turkusowa, fale spore.
Ale najlepsza była obecność lwów morskich, które pływały tuż obok ludzi, bawiły się przy brzegu lub wylegiwały na piasku i ławkach. W czasie kiedy ja pływałam, do Zbyszka siedzącego sobie na ławce podeszła młoda samiczka lwa i bezceremonialnie wpakowała się obok niego. Ledwo zdążył zabrać moje ubrania. Zwierze było na tyle uprzejme, że go nie przegoniło i pozwoliło mu dalej siedzieć na brzegu ławki, która najwidoczniej była jego stała miejscówką.
Kolejny dzień na San Cristobal
3 luty. San Cristobal. Wzdłuż nabrzeża Puerto Baquerizo Moreno ciągną się kamieniste plaże zajęte przez kolonie lwów morskich. Moglibyśmy całymi godzinami obserwować te fascynujące zwierzęta. Szczególnie urocze są młode, które ruszające na połów matki zostawiają w płytkich zatoczkach (takich żłobkach). Tam maluchy dokazują do woli, gonią rybki, kraby i siebie nawzajem. Większe ustawiają do pionu mniejszych od siebie.
Szczególnie zadziwiły nas prawie dorosłe osobniki (dorównujące wielkością matkom), które nadal ssały mleko. Domagały się go bardzo natarczywie, nawet gdy samica je odganiała lub wręcz próbowała uciec. Widzieliśmy jak w poszukiwaniu matki taki prawie odchowany „dzieciaczek” wszedł pomostem na molo, przeszedł prawie 200m i dopadł rodzicielkę, która biedna odpoczywała na stole. Tak stole – weszła na niego po ławce. Nic jej to nie dało bo młode na naszych oczach wgramoliło się obok niej i przyssało się do matki.
Poza obserwacją lwów morskich wybraliśmy się na spacer ścieżkami wzdłuż wybrzeża. Wyłożone kamieniami drogi, wiodły wśród dających upragniony cień drzewek. Widoki zapierały dech w piersiach. Dotarliśmy do kilku punktów widokowych (można tu zrobić fantastyczne zdjęcia). Widzieliśmy stare działa, pomnik Karola Darwina i miejsce gdzie można snurkować.
Wieczorem przekonaliśmy się co oznacza pora deszczowa na równiku. Deszcz był ciepły, ale nagły i bardzo intensywny. Jeszcze nigdy tak nie zmokłam w lutym.
Opuszczamy San Cristobal
4 luty. Dzień transferu między wyspami. Ruszamy z San Cristobal i chcemy dostać się na Issbelę. Nie ma bezpośredniego połączenia, trzeba przesiąść się na Santa Cruz. Jednak tu czeka nas niemiła niespodzianka, brak wolnych miejsc na popołudniowy prom. Utknęliśmy. Ale nic to. Udało się nam dostać hotel bez rezerwacji. Bilety na poranny (oraz profilaktycznie też i powrotny) prom kupiliśmy od razu.
Poszliśmy na śniadanko (przezornie na łódź wsiadaliśmy na czczo). Tym razem poprosiliśmy o danie ekwadorskie. Było ciekawie. Dostaliśmy masę ziemniaczano serową z kawałkami boczku i szczypiorkiem, sos paprykowy i jajko sadzone. Cóż…. było zjadliwe i pożywne.
Posileni poszliśmy plażować na znaną nam już rajska plażę. Tym razem dotarliśmy na nią od strony lądu. Droga długości 2,5 km doprowadziła nas do plaży Tortuga Bay, na której morskie żółwie składają jaja. Fale są tu zbyt silne aby pływać, świetne natomiast dla surferów. Po przejściu 1,5 km dotarliśmy do cudnej zatoczki gdzie można się kąpać. Na plaży leżakowały całe stada iguan, smukła czapla wypatrywała ryb, pelikany co jakiś czas przelatywały nad naszymi głowami. Tuż przy brzegu, między naszymi nogami przepłynął malutki rekin młot. Woda była cudowna.
Kolejna wyspa Isabela pojawi się już niebawem 😉
Jak zawsze super!!!
Czyta się jednym tchem. Barwnie opisane miejsca, zachęcają do zwiedzania. ❤️❤️❤️❤️
Wow mega zdjęcia mamusiu wymiatasz ❣❣❣